- What can we do now? Don't go to sleep!
- Maybe w'll go to the beach to see the sun rising?
- Noooo... everybody goes to the beach right now, it's cliché.
Mniej więcej taki dialog przebudził mnie nad ranem gdy próbowałam wyspać się przed zapierdzielem w Hiltoniku. Tak, współlokatorzy powrócili z opijania urodzin Alejandra [*]
W pracy było w porządku. Pierwszy dzień w pełni samodzielnej pracy oceniam na 4.5 (zawsze może być lepiej c'nie ;P?). Jutro piiiir :D!
Po powrocie przywitał mnie zhangołwerowany Alejandro, który szybko powrócił do swej jamy gdyż słońce świeciło zbyt jasno, a woda na herbatę gotowała się zbyt głośno. Gosia... ach Gosia i jej wczorajsze zaprzepaszczone szanse letnich romansów... GUPIA;P!!! Ale za to w pracy była dziś niezłą działaczką (bo najlepiej pracuje się mając hangover) :)
Bardzo nie podoba mi się fakt zaprzepaszczenia niezłych bansów i wakacyjnych wygłupów. Wszystko przez hałskipingowy dżob! "Ale nadrobię, nadrobię" (pozdro Biru!). Jeszcze czwartek i w pełni będę mogła cieszyć się pracą tylko na molo :D. Poza tym 50 złotych w kieszeni! Bo tyle mniej więcej każda z dziewczyn wczoraj utopiła ;P
Obiad potężny i pełny składników odżywczych: TOSTY z twarożkiem [*]]]
Moje życie w Inglandzie (anlajk Gosia's...;>) przybrało w miarę normalny tok. Na pewno normalniejszy niż na studiach. Ale może to lepiej, bo kiedyś trzeba odpocząć... Żartowałam :D!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz