Ale po kolei. Zatrzymałam się na 14 sierpnia... matko... tak dawno! Chyba największym wydarzeniem następnych dni był Airbourne! Nie tak straszny jak w zeszłym roku, podobno, ale i tak wszystkim w kość dał. Nieustanne rozszyfrowywanie zamotanych zamówień w okienku, wiatr (który oczywiście zdmuchiwał wszystkie zamówienia, serwetki i pieprz w saszetkach [*]]]) i ryk towarzyszący przelotom samolotów, brak przerw na fajkę, oraz nieznośne poddenerwowanie Eddiego to tylko nieliczne rzeczy, dzięki którym z ulgą odetchnęłam w niedzielę w nocy, patrząc na fajerwerki na bandsdandzie i myśląc: 'Damn right, I'm comming back on New Years Eve :D!' Nawet w pewnym momencie niedzielnych (najcięższych) zmagań przyszedł mi z pomocą Ka$h, wyręczając będącą na przerwie Gosię. Tragiczny, no ale całkiem nieszkodliwy :P
Innym aspektem dosyć ważnym było kształtowanie się naszej cudownej grupy pierowych świrusów. Przez ostatnie 3 tygodnie niesamowicie zżyłyśmy się z naszymi mate'ami z pracy, nie tylko polskimi, ale też angielskimi. Ciągłe imprezy, wyjścia na poworkowe pinty, czy chociażby szlug breaki w pracy, to najzayebistsze momenty angielskiej przygody :)! Bez szaleństw się nie obyło. Skinny dipping w morzu, wyzywanie szefów od pachnących pricków na poairbournowym staff party, traffic kołny sprowadzane po pijaku do mieszkań (pozdro Trusty [*]!), czy obfitujące w zaskakujące informacje gry 'I have never...' to tylko niektóre z epickości, które zapisały się na kartach historii pogrubioną czcionką.
Pośród najlepszych imprez wymienić można na pewno pożegnalne BBQ u Pauli z okazji jej wyjazdu na wakacje. Jadłyśmy wormsy nasączone tequilą z Geezą (taką ksywką ochrzciła ją nasza 60-letnia supervisorka, która nie potrafiła poprawnie zawołać Gośki po 2 miesiącach wspólnej pracy [*]]]]). Oczywiście Tony obecny na imprezie zaopatrzył wszystkich w pożądane specyfiki, których ja tym razem również nie odmówiłam i chichrałam się jak poyebana jeszcze przez następne 4 godziny [*]]].
Inną godną uwagi imprezą było pożegnanie Krzysia i Moniczki. Namieszało się solidnie, nawiedzało się różne miejsca w ich mieszkaniu... nie wspominając już o tym iż Krzysiu noc wcześniej woził mnie i Gośkę wózkiem z Tesco po ulicach Eastbourne.
No i nasza pożegnalna impreza. Oczywiście Eda musiała zachować klamrę kompozycyjną w swojej przygodzie i jak przyjechała do Inglanda chora to i wyjechać też musi ;]. Zasmarkana DZIDA. No ale dzielnie się trzymałam, robiłam kanapki z Polisz bredem, które wszyscy rozchwytywali, dopóki nie postanowili dać mi kartki i misia pożegnalnego, które wywołały fontannę łez. Na szczęście szybko męskie ramiona moich Angoli uśmierzyły rozczulenie spowodowane zbyt dużą ilością spożytych trunków i leków. Niestety nie uśmierzyły już bólu żołądka, który prawdopodobnie nie polubił tej mieszanki i zmusił mnie do zakończenia imprezy ok. 0:00. LAAJF:(! Ale z tego co opowiadali, bawili się przednio i moja nieobecność nie przeszkodziła im w tym :)! Następny (ostatni dzień) był tragiczny. Tzn pod względem samopoczucia. Ale pod względem spędzenia go był świetny! Mogłam nareszcie połazić trochę po sklepach z Gosią gdyż już nie pracowałyśmy. W końcu wspólny dzień off xD!
Na szczęście już następnego dnia, w dniu wylotu, po katarze prawie nie było śladu. Mogłam całe swoje siły skupić na tym żeby dopiąć walizkę, co uwierzcie mi, było NIE LADA WYCZYNEM!! I tak musiałam wyrzucić parę rzeczy, które za Chiny mi się nigdzie nie zmieściły. Może jakiś bezdomny Istbornianin skorzysta xD. Od Boba kaucję pobrałyśmy, wykorzystałyśmy go też do podwózki na kałcz stejszyn i... pożegnałyśmy to co najlepsze w tym mieście ze łzami w oczach wiedząc, że nieprędko ponownie to zobaczymy...
Oczywiście nie mogło obyć się bez zjebanych akcji w naszym wykonie. Siedząc na lotnisku martwiłyśmy się o bagaż, czy przypadkiem nie jest za duży by wziąć go do środka. Wielce pomocna OBSŁUGA ŁIZERA (serdecznie pozdrawiam wypacykowanego fagaska obskoczonego przez 4 sikające na jego widok dupencje, dzięki którym miał problem ze skupieniem się na MOIM problemie ;]) stwierdziła, że najlepszą odpowiedzią na pytanie czy bagaż nie jest za duży, będzie: 'jeśli pani sądzi, że jest, proszę nadać do luku'. A więc po 3 próbach wyduszenia z nich czegokolwiek zapłaciłam horrendalną sumę należną za nadanie do luku po czym okazało się, że bagaż spokojnie mogę wziąć na pokład ;]. Miarka się przebrała. Po wszelkich odprawach, czekając już bezpośrednio na wejście do samolotu coś pękło. Cały żal z powodu odlotu i gorycz eksplodowały w postaci wodospadu łez. Tak, dokładnie- stałyśmy jak dwie sieroty pośród tłumu ludzi i ryczałyśmy jakby ktoś nam matki zadźgał (ODPUKAĆ!). I tak prawie do Katowic tylko, że już potem zabrakło mi sił aby ronić łzy. A tu kolejna atrakcja- nasz duży bagaż się zgubił. Mówię: 'Ku*wa no nie... no po prostu ku*wa no nie... BOŻE, CZY TY TO WIDZISZ?!' i lecę do biura obsługi. Pytanie, które rozluźniło trochę nasze skołatane nerwy to: 'Co charakterystycznego mogą Panie wskazać pośród zawartości?' No cóż... trochę dziwnych pamiątek się nazbierało na tych wyspach, wśród których wymienić można chociażby nadmuchiwany moro pistolet zabawkowy, czerwony krawat czy szampana (nie pytajcie...[*]). I tak oto, Gosia, która następnego dnia miała udać się do Krakowa, została bez żadnych ubrań i kosmetyków usłyszawszy tylko, że czas oczekiwania to nie mniej niż 2 tygodnie [*]]]. Jednak po dotarciu do domu Małgorzaty i prawie już szykując się do snu otrzymałam telefon od jakiegoś pseudointeligenta, który brzmiał jak typowy wieśmak i twierdził, że jego teściowa pomyliła swój bagaż z naszym i że jutro rano nam go przywiozą. Pomyliła bagaż. Nie dziwota, w końcu jaka to różnica- czarna torba, czy niebiesko-granatowa? ŻADNA [*]! Na szczęście następnego dnia bagaż cało i zdrowo został nam dostarczony i mogłyśmy spokojnie jechać do Krakowa.
Co mogę powiedzieć po ponad miesiącu bez Anglii? Cóż... jedno już napisałam- najlepsze wakacje mego życia. U mnie jest trochę inaczej niż u innych- tęsknota do pewnego momentu wzrasta wraz z ilością czasu, który upłynął. I tak też było. Momentami nie do zniesienia. Teraz już lepiej, jednak są chwile, w których miękko się robi na samą myśl o pewnych rzeczach. Ale polskie realia pozwoliły mi skutecznie zająć się czymś innym przez większość czasu- czy to poprawka, praktyki w szkole czy inne smutne wiadomości i wydarzenia. Pozytywem niewątpliwie jest to, że trzymam kontakt z tymi ludźmi. Praktycznie nie ma dnia żebym z kimś na fejsie nie pisała. Dobrze, że jest Gosia, z którą zawsze mogę się spotkać i powspominać. A na koniec coś o czym już napomknęłam na początku- tak jest, moi drodzy, odwiedzamy Eastbourne na Sylwestra :)! Będzie zapewne epicko znając tych wariatów [*]]]. Być może reaktywuję bloga na tamten okres. Łi łil sii. Tymczasem bywajcie! Dzięki za wspólną wakacyjną przygodę, JOŁ BYCZYZ :D!
Na koniec kilka zdjęć z ostatnich tygodni naszego pobytu i piosenka tematyczna do posłuchania w trakcie oglądania (ale obejrzyjcie też później teledysk, bo jest dobry ;)!):
Finisz jednego z airbournowych dni oczywiście w Boltons'ie :)!
I ostatni dzień Airbourne za nami :D!
Eastbourne Pier Staff party, yo bitch :D!
W Spoon'sie!
Wspomniane BBQ u Pauli
Pamiętna i pełna przygód noc Nikki'ego... :>
Krzyś i nasza przejażdżka w wózku <3
Moja ostatnia podróż do Brighton pozwoliła mi doświadczyć tak pięknego widoku- Eastbourne zanurzające się w nadciągającej znad morza mgle <3
Nasze pożegnalne party- tak bardzo się z Jaime'm lubimy :P
Nasze wspaniałe pożegnalne kartki ze zdjęciami i wpisami <3
And hell yeah- We are ready for the afterglow :D!
Cheers!