środa, 31 lipca 2013

Dwa dni wolnego w pracy to zdecydowanie za długo. Podobnie jak tydzień bez apdejtowania bloga.
Dlatego dziś, jako że środa mym dniem oficjalnej wolności- piszę pościka.
Inglandowo ma się w porządeczku. Brajton było piękne- cudna pogoda, zdążyłam idealnie na interwjuł, pozwiedzałam troszku i pojechałam z powrotem cudownym dabel dekerem do Eastbourne. Co tam, że pomyliłam trochę busy i musiałam się przesiadać xD Było fajniutko!

Bilet autobusowy- dniówka

Widok na Nadbrzeże Eastbourne z Double Dackera 


Royal Pavillon w Brighton

 Chillout przed Jubilee Library

 Uliczki Brighton

 Clock Tower

Nieopodal Churchill Square Shopping Centre

 Pozostałości West Pier

 Z widokiem na Brighton Pier (dwa razy większy i bardziej rozwinięty niż w Eastbourne)

 Widok na Brighton z wyebanego pier'u

 Klify z Double Decker'a w drodze powrotnej

Like a boss :D!

Praca jest w pytkę! Stary chłop Eddie rozśmiesza nas równo. Przyniósł mi nawet raz truskawki do pracy i doładował telefon za free <3.

Ciężka praca Polaczków w Inglandzie [*]

Niestety wypłaty dalej nie widziałyśmy na oczy [*]]]. Bo NINu nie ma i przyjdzie do 2 tygodni (mój. O Gosi to lepiej nie wspominać, bo jeszcze nawet nie miała interwjuła lol). A bez niego ni uja- taka polityka firmy i nie zrobisz nic. Jednak po odpowiednich zabiegach motywacyjnych ("to już nie chodzi o to, że pracujemy za darmo, ale nie mamy na przeżycie, wyrzucą nas z mieszkania jak nie zapłacimy czynszu..." <łzy w oczach>) otrzymałyśmy niewielką pożyczkę na przeżycie kolejnego tygodnia. I przeżycie piątkowych urodzin Tony'ego. Sprezentowane mu cygaretki i polskie piwa opakowane w gustowne gazety ucieszyły go niezmiernie. Tak bardzo, że aż zbukał się jak świnia lądując we wszystkich pobliskich rowach[*]]].

Solenizant i jego 'prezenty' ;) Jeszcze w miarę trzeźwy xD

Przedwczoraj zaprosiliśmy Polaczków do siebie na małe piwkowanie. Przybyli też nowi, którzy także będą pracować na Pierze, ale ich NINy będą dopiero w sierpniu... ups [*]. Przy okazji dziewczyny postanowiły pożyczyć od Ale piwa i przy tym incydencie odkryłyśmy prawdziwą naturę naszych Hiszpanów.

 Czyż nie jest słitaśny <3?

Piwa to nie jedyny polski specjał królujący na półkach lodówek Hiszpanów [*]

Wczoraj pierwszy cały dzień ohydnej pogody. Zostałam odesłana na przymusowe wolne. A że dziś też mam wolne (ustawowe) to nudzę się przeokropnie. Nie wspominając o tym, że straciłam jakieś 150 zeta:/ Idę za chwilę na plażę i na darmowy obiad do Chippiego gdyż dzisiejsza pogoda jest już lepsza.

wtorek, 23 lipca 2013

Cebulaczki mają się bardzo dobrze w Inglandzie! Dlaczego:
- pracując w Chippy'em mamy za darmo obiady- fish & chips, a jak się ładnie uśmiechniemy to również chicken nuggets, scampies i inne rarytaski. Ponadto nielimitowana kawa, herbata, sprajty, kole i inne drinki- raj!

Zarobaski w 'seksownych' czapeczkach :D

Nasz cebulacki obiad uratowany przed wyrzuceniem w pracy

- ekipa fenomenalna- fajka przed pracą obowiązkowo, w trakcie również
- sąsiedztwo wyborne: Polaczki z Pevensey też na Piera przyszły do pracy- a nawet w sobotę zaliczyły już przedwstępną imprezę z moim fjucza hazbend, Tony'm. Oczywiście przyniósł to co miał przynieść :D

Polaczki imprezują- polisz vodka lała się strumieniami <3

- ruski sklep serwuje nam polskie jedzenie w podobnej cenie co angielskie więc wiadomo co wybieramy. Ponadto mamy ruskie fajuszki- moje ulubione LMy niebieskie za 3 funty <3
- angielski na poziomie edwanst ćwiczymy na każdym kroku i cały czas słyszymy, że jesteśmy zayebiste. No chyba, że ktoś mówi za cicho i "za bardzo" po angielsku...;>

Ogólnie jest osom. Primark jest najlepszym sklepem ever. Tylko czekamy na naszą pierwszą wypłatę <3
W środe mój pierwszy dej off, więc jadę na intervjuła do Brighton i pozwiedzam troszeczkę. Będą zdjęcia :D
Tymczasem żegnam państwa w stylu angielskich nastolatków: 'lol xx' (serio tak piszą [*]).

czwartek, 18 lipca 2013

Eda sprzedaje kendis :D!
Angielskie pieniądze rozpoznaję już po kształcie i wielkości <3. Umiem w końcu (po jakichś 30 próbach xD) robić lody, które baj de łej mają jakieś 6 określeń w j. angielskim. Gdyby tylko maszyna nie pracowała tak głośno to może nie musiałabym po 3 razy prosić Angoli o powtórzenie zamówienia i na pewno nie pomyliłabym "price" z "surprise"... [*]. Tony (mój mentor, który uwielbia palić wiele różnych rzeczy i zamierza przynieść na jakąś wspólną imprezę) to chyba najzabawniejszy kolo pod Słońcem, który tuczy mnie czym wlezie- czy to donatkami czy ajskrimikami. Ślub już niedługo xD!
Apdejt: bank jednak pobrał opłatę za wypłatę w obcej walucie... nie, nie powiem ile, bo nie jestem w stanie patrzeć na te liczby na skrinie.
Wczoraj się nayebaam. Z nowoprzybyłymi polakami. Oni mają jeszcze polskie papierosy i jedzenie <3! I polski akcent ;)
Pizza i kurczak piri piri z Ajslanda epruwd :)!
Martyna Gie narzeka na zbyt długie posty. Zatem: Żyjemy. Stop. Pracujemy. Stop. Pozdrawiamy. Stop.

wtorek, 16 lipca 2013

- What can we do now? Don't go to sleep!
- Maybe w'll go to the beach to see the sun rising?
- Noooo... everybody goes to the beach right now, it's cliché.

Mniej więcej taki dialog przebudził mnie nad ranem gdy próbowałam wyspać się przed zapierdzielem w Hiltoniku. Tak, współlokatorzy powrócili z opijania urodzin Alejandra [*]

W pracy było w porządku. Pierwszy dzień w pełni samodzielnej pracy oceniam na 4.5 (zawsze może być lepiej c'nie ;P?). Jutro piiiir :D!
Po powrocie przywitał mnie zhangołwerowany Alejandro, który szybko powrócił do swej jamy gdyż słońce świeciło zbyt jasno, a woda na herbatę gotowała się zbyt głośno. Gosia... ach Gosia i jej wczorajsze zaprzepaszczone szanse letnich romansów... GUPIA;P!!! Ale za to w pracy była dziś niezłą działaczką (bo najlepiej pracuje się mając hangover) :)
Bardzo nie podoba mi się fakt zaprzepaszczenia niezłych bansów i wakacyjnych wygłupów. Wszystko przez hałskipingowy dżob! "Ale nadrobię, nadrobię" (pozdro Biru!). Jeszcze czwartek i w pełni będę mogła cieszyć się pracą tylko na molo :D. Poza tym 50 złotych w kieszeni! Bo tyle mniej więcej każda z dziewczyn wczoraj utopiła ;P
Obiad potężny i pełny składników odżywczych: TOSTY z twarożkiem [*]]]
Moje życie w Inglandzie (anlajk Gosia's...;>) przybrało w miarę normalny tok. Na pewno normalniejszy niż na studiach. Ale może to lepiej, bo kiedyś trzeba odpocząć... Żartowałam :D!



poniedziałek, 15 lipca 2013

Wczoraj nie było notki. Wiem. Nie przepraszam. Ludzie sukcesu nie mają czasu na notki. Wczoraj byłam człowiekiem sukcesu. Dziś jestem człowiekiem wrakiem, więc piszę. Hilton mnie wykończy. Na szczęście pracuję tam jutro ostatni dzień. Nie dlatego, że ciężko, bo zawsze chciałam mieć w sobie coś z kulturysty. Nie, nie. Po prostu Kesz nas dziś przyjął :D.
Ale czego się Eda nauczyła przez te trzy dni:
-Angole nie zostawiają napiwków w hotelu.
-duvet to też poszwa na kołdrę
-pół godziny to NIEWYSTARCZAJĄCY czas na umycie prysznica, kibla, naczyń, luster, podłóg, poodkurzanie i przebranie 3 łóżek
-robić łabądki z ręczników <3

Moje pierwsze łabądki

Przyszedł czas zapłaty za 2 tydzień mieszkania. Wypłaciłam z polskiego konta. Dobra wiadomość: nie było prowizji za wypłatę. Zła wiadomość- policzyło według kursu wyższego o 40 gr... Jak żyć?!
Hamburgery z Icelandu oceniam na 4,5. Słit & sałer cziken łyf rajz: 4,0. I tak lepsze noty niż moje niektóre na studiach.
Alejandro ma jutro bersdej, a dziś robi bibę. Napiję się Lecha, którego dawno nie miałam w ustach. Nie ma to jak pojechać do Anglii żeby napić się polskiego piwa. W ogóle w Anglii polskie piwa są jednymi z najtańszych. Alejandro namiętnie sączy Lesia, mówiąc, że za tą cenę zawiera rozsądny procent alkoholu w sobie. Zatem postanawiamy zrobić nu bersdej kejk z samych Leszków. Po cichu liczymy, że nas nimi obczęstuje xD
Wczoraj w ogóle wyszłyśmy sobie wieczorem na plażę, bo było bardzo ciepło i rozmawiałyśmy o naszych życiowych romansach i erotycznych ekscesach. Okazało się, że wg rachunków niektóre osoby są bardziej bi niż strejt. Nevymajnd. Po powrocie na mieszkanie zostałyśmy poczęstowane splifem i hiszpańską kiełbasą. Wysłuchałyśmy także opowieści o hiszpańskich i włoskich weselach, nauczyłyśmy się przeklinać po włosku, a naszych obcokrajowców nauczyłyśmy pięknego polskiego słowa 'spierd**aj'. Dowiedziałyśmy się też, że Alejandro niedługo jedzie odwiedzić kolegę w Polsce i że kolega ten mieszka w fajnym mieście niedaleko Katowic- Wrocławiu [*]]]. Tej nocy (anlajk priwjus łan) na szczęście nie musiałyśmy słuchać dyskoteki Polaków z zaściany, którzy z zamiłowaniem zdzierali gardła przy akompaniamencie Adele.

W drodze na bicz!

sobota, 13 lipca 2013

Mam pracę. Hiltoning mode: on. Kesz chyba nadal na nas czeka. Może da jeszcze jakieś dodatkowe godziny. Tymczasowo pracuję z inną Polką i jest bardzo sympatycznie. Ale minus to wypłata miesięczna, więc najbliższe zasilenie mojego już ubogiego funduszu (po ciastkach i Lambordżini, stan to 14 funtów) dopiero za niecały miesiąc :O...
Listy przyszły. Co najlepsze, Gosia ma misspelt imię:


Dziś burżuazja, bo jest co świętować :D! Jest trunek, są ciastka, jest ketchup, jest HERBATA- jest osom!!! Gastrofaza trwa. Ja jadę na tostach (nabierają nowego smaku z keczupem na wierzchu :D), natomiast 'Malgorvota' kupiła sobie pizzę. Piekła ją początkowo jakieś 20 minut po czym stwierdziła, że piekarnik jast słabo nagrzany i przekręciła na inny tryb. Po kolejnych dziesięciu minutach [*]]]:



Kolejny zakup fajek; droższe niż poprzednio [*].
Liczba pająków w łazience: 3 (w tym jedne zwłoki). Gosia killerem <3
Robi się ciepło, więc jutro, jako, że niedziela, chyba wykombinujemy jakiś wieczorny trip :)
Bywajcie tam w Polszy, moi drodzy :)!
Poszukiwania pracy trwają. List nie przyszedł. Polskie kabanosy i salami zjedzone. Herbaty nadal nie zakupiłyśmy. Papierosy: 3 (i to Gosi). Dziś zadzwonił telefon z Hiltona, który Hiltonem nie jest xD Jutro rozmowa o 9:30. Ciekawe czy zatrudnią bez NINu xD. Oprócz porannej wojaży do odległego Tesco (gdzie dowiedziałyśmy się, że i tak jeszcze raz musimy aplikować internetowo) siedzimy w domu. Pogoda pogorszyła się nieznacznie. Złapała mnie gastrofaza i zjadłam dziś 5 tostów zamiast dwóch. Zastanawiamy się jak opłacimy mieszkanie na następny tydzień i stwierdziłyśmy, że wypłacimy sobie z konta w funtach i tu pytanie do czytelników: jaka prowizja czeka mnie w Getinbanku? Bo nie umiem się doczytać w internecie. Jeśli ktoś ma jakieś pojęcie to proszę pisać- można na fejsie xD.
Apdejt co do wczoraj: "Ten przystojny" przyszedł z dziewczyną :O. Nie wiadomo czy to jego stała czy jakiś buti kol, ale chuda, z diastemą, no i zagraniczność wyczuwam. Jakaś słowianka sądząc po jej twardym: "najs tu mit ju". Została około 15 godzin na mieszkaniu.
Lambordżini dziś wozi się tylko Klaudia gdyż nas już nie stać. Ale zaczniemy zarabiać kokosy to od razu z kawiorem sobie kupimy.
Kesz Mani jeszcze na nas czeka i ma wolne do poniedziałku, więc jest szansa, że miejsce dla nas jeszcze jest :D
Apdejt z ostatniej chwili: Klaudia zrobiła nam naszą ulubioną kolację: guess what :D!

czwartek, 11 lipca 2013

Jedzenie z Polszy się kończy... Żeby nie siedzieć w domu i nie myśleć o tym smutnym fakcie, postanowiłyśmy wykorzystać dni wolne, gdyż jesteśmy pewne, że jak już dostaniemy (a dostaniemy i już!) pracę to będzie trzeba zapierdzielać jak wściekłe woły 24/7 żeby było za co kupić ROLEKSY. Mimo początkowo niezachęcającej pogody udałyśmy się na Biczi Hed! Drukując po drodze CeFałki i roznosząc po nielicznych miejscach, do których jeszcze nie zaglądałyśmy, udałyśmy się w fascynującą podróż przez piękne angielskie osiedla zabierając ze sobą jedynie Snickersy w ilości 2 (słownie: dwa). Wymęczyłyśmy się bardzo, ale czegóż się nie robi dla lansu :D! Wygłodniałe powróciłyśmy do mieszkania, kupując Lambordżini, kawę i mleko. Herbaty nie, bo była za droga. Jest jeszcze resztka wody na mieszkaniu to dopijemy. Obiad obfity- dwie kromki z serem ala Hochland, 4 plasterkami salami i 1 kabanosem dla każdej z nas (BURŻUAZJA!!!). Przeprowadziłam także rozmowę z rodzinką na Skajpaju. Jedyne o czym mówił Dżozef to upoważnienie do podpisania jakichś papierów dla mnie, które muszę mu koniecznie przesłać, a brat postanowił skonsumować na moich oczach wypaśną tortillę. Nie ma to jak stęskniona rodzina- wsparcie i empatia w każdej chwili. Kolacja: Lambordżini <3

Dziwne rzeczy w Anglii ciąg dalszy:
- przejście dla pieszych. Ogólnie to nadmienić należy, że przechodzi się praktycznie bez żadnych zasad. Można nawet ciachnąć skrzyżowanie na czteropasmówce po przekątnej. A jeśli już są światła to nie patrzysz przed siebie, no bo po co. Sygnalizatory znajdziesz po swojej lewej/prawej -> fotoł
- rondo, a raczej biała kropka i strzałki wokół niej. Przejazd na przełaj -> fotoł

Krótko, zwięźle i na temat, bo mam dla Was sporą porcję zdjęć z Beachy Head, jako że wczoraj nie było nic.

Czekamy na list...
 Our Lady of Ransom Church




























Przejście dla pieszych



Rondo [*]




środa, 10 lipca 2013

...
Ten dzień chyba nie mógł być gorszy... Zaczął się od pobudki o cudownej 7:00 aby zdążyć szybko do Job Centre, które miało być otwarte o 8:00, ale jakimś cudem środa jest dniem dłuższego snu dla Anglików (godzinny poślizg również w banku), zatem przeczekałyśmy chwilę pod bankiem i pomyślnie załatwiłyśmy jedyną rzecz tego dnia- otwarcie konta bankowego. Poza tym pani za ladą pochwaliła Madzikowy futerał na komórkę mówiąc: "lovely!". Job Centre w Eastbourne pełni chyba jedynie funkcję podawania petentom karteczek z numerem telefonu do siedziby w Brighton, za pomocą których można umówić się na interwju- też w Brighton. Aby zadzwonić należy znaleźć dogodne miejsce (skoro z Dżab Senter wyrzucili), a więc poszukałyśmy ławeczki w cichej okolicy, tuż przy głównej drodze, prawie w godzinach szczytu... Bywa. Po wykonaniu 5 telefonów, w polskiej taryfie, narażając Gosię na koszty rzędu parudziesięciu złotych umówiłyśmy się na interwju, chciałyśmy go przyspieszyć ze względu na naszą lukratywną ofertę pracy, ale NIE! No ale praca bez NINu jest w 100% legalna jeśli umówiłyśmy już interwju. Niestety istnieje jeszcze coś takiego jak polityka pracodawcy. A nasz pracodawca o ksywie Kesz Mani [*]]] w swoich druczkach nie uwzględnia braku NINu na wstępie. Tak więc, jeśli szybko nie przyjdzie list potwierdzający naszą National Insurence Number Application to pan Kesz może zatrudnić innych obrotnych Polaczków/Poleczki.
Znalazłyśmy dziś sklep o którym wspominał nam nasz HOT! o bardzo cebulackiej nazwie: 'DA POLISZ SZOP' [*]. A w środku same polskie produkty, of korz do dwóch razy droższe niż w kraju potem i cebulą pachnącym. Cóż... pozostało pójść do Iceland, gdzie kupiłyśmy ser i chleb. Na więcej nie stać bo bida z nędzą (ale Lambordżini musiało być! Tym razem różoooowe <3
Poza tym SmartEda, która wieczorem chciała wypróbować swoje nowe konto internetowe o dwóch hasłach, przepraszam- haśle i "memory information"- zablokowała go sobie. UPS! A panie w sklepie nie sprzedają alkoholu kobiecie jeśli jej koleżanka nie ma ID. Po powrocie z ID (5 minut) sklep był już closed... Na dodatek fajki to tutaj wydatek równy wartości 0,7 Polish Vodka, więc bez zabiegu aromaterapii (przynajmniej ja) udajemy się spać. 
Nasz Splif Guy uczy się liczyć do 10 w języku polskim. Robi to przezabawnie. Puściłam mu też Sandu Ciorbę. Podobała mu się choreografia Dzikiej Bomby. Ogólnie, na mieszkaniu jest dziarsko.
Lesson learnt: od dziś ID mam przy sobie 24/h, nawet na kiblu gdyby spłuczka miała jakieś obiekcje co do spłukania moich talarów.

Zdjęć dziś nie będzie, bo nie i już.    


wtorek, 9 lipca 2013

Dżob hanting wre!
Ale po kolei. Na początku mały apdejt co do wczorajszego wieczoru. Ładnie umyte, grzeczne studentki z Polski, wyebane po całym dniu zapierniczania, postanowiły udać się na ostatnią symboliczną fajeczkę. Piękny trójnarodowiec postanowił zatem wysępić od nich jedną przy czym nie był zainteresowany jej wypaleniem, a bardziej zmieszaniem z zielonym specyfikiem (nju łord lernt- splif=skręt, jest progres :D). Opuścił nas w celu dokonania tego cudu, ale długo nie byłyśmy same. Pojawiło się pięciu chłopa w tym nasz drugi współlokator - ALEHANDRO... Wyebanie + obecność jurnych młodzieńców (+ Gosia noł mejk ap) sprawiła, że biedne studentki ze skłer inglisz zaczęły się gubić w swych wypowiedziach i chichotać w niebogłosy. Na szczęście zauważyły niepokojące zjawisko i udały się czym prędzej na zbawienny spoczynek pozostawiając za sobą niesmak idiotyzmu i mocno postanawiając poprawę. Budziki na 8:00 rano iii...
11:29... - KUR***!!!!
...
Nasz dżob hanting dej zaczął się od porządnego wkurfu i śniadania. Po przejściu całego Eastbourne i usłyszeniu 60/100 razy: "Sorry we have enough staff right now, maybe in September" (POZDROOOOOO ;]!), po wykończeniu wszystkich zszywek w zszywaczu biblioteki miejskiej (nju łords lernt: stampler- zszywacz, wokejbjulary impruwd) usiadłyśmy na plaży podziwiając geriatrię i stwierdziłyśmy, że choćbyśmy miały mieszkać tu na ulicy (mieszkanie opłacone na tydzień, noł mani in poket;]) to znajdziemy tego dżaba i będziemy kosić niezłą kasiorę.
Obiad, późny, kotlety mamy Gosi przecudowne (na drugi dzień nawet lepsze). Zjedzony w przemiłym towarzystwie- Splif Guy i nasza nowa współlokatorka, Klaudia Z POLSKI :D! (ZE ŚLĄSKA dokładniej) i studiująca na UEKu :D.
No i wiadomość dnia: telefon z odpowiedzią! Eastbourne Pier (nowe słowko egen: pier=molo). Szkoda tylko, że musimy jutro załatwić i NIN i konto w banku, bo inaczej ni UJa! Ale gruba kasa na horyzoncie! Zapierdziel po pachy! Ałer inglisz impruwz dlatego jesteśmy dobrej myśli.
Odnośnie angielskich wkurfiających rzeczy:
- mieszkanie to klitka. Jego szerokość to szerokość mojego pokoju. Schody są tak strome, że pierwsza moja reakcja to: "COOO?! To ja się tu nie nayebię bo z nich zlecę i połamię nogi i nici z grubej mamony i dzikich laserów :O!"
- GNIAZDKO! Musiałyśmy ztjuningować naszą wtyczkę od przedłużacza- luk at de fotoł!
- kran/y- z jednej strony piekielnie gorąca woda, z drugiej lodowato zimna- oparzenie czy zamarznięcie- co wybierasz;]?


Dziś długa notka, bo na bezrobociu ma się dużo czasu wolnego.








Widok naprzeciw naszych drzwi wejściowych 








Nasza ulica










poniedziałek, 8 lipca 2013

I dojechały!
Pierwszy dzień-mordęgę uważam za oficjalnie zamknięty. Jeszcze tylko siusiu, paciorek, łyk taniego wińska (2.30, polecamy!) i spać. Jutro dżab hanting, ale... o tym to jutro ;)
Co się działo? A od przespanego i zasmarkanego (pozdro Eda, lol, ponad miesiąc katar- rulez;]) lotu, przez trzyprzesiadkowy, piekielnie drogi transport do Eastbourne, tachanie 24-kilogramowej torby (pokonując przy tym 2m/min) po znalezienie przytulnego mieszkanka z miłym (hot! hot! HOT! :D) Włocho-Angliko-Australijczykiem i picie Lamb(o)r(g)ini na przepięknej plaży w Eastbourne. Pozytywnie choć drogo!!! ALEE! Spodziewamy się zarobić grubej mamony na dogadzaniu geriatrii, której tu jest mnóstwo i wydawanie jej (tej mamony of korz) w Polsce na koks, cebulę, dzikie lasery i dziwki.
A tak baj dy łej to wystarczy się ruszyć z miasta Kraka, a tu już czują wiatr w skrzydłach i Ci uczelnię dewastują -> POŻAR!
Si ja tumoroł!
P.S.: Muły jak Pudzian :D!










 Espeszali for Biró- jor femli :*!