sobota, 26 października 2013

Cóż rzec mogę... 'trochę' się opuściłam w tym relacjonowaniu. Moim jedynym usprawiedliwieniem jest fakt iż zamiast siedzieć przed kompem korzystałam ile wlezie z najlepszych wakacji mojego życia.
Ale po kolei. Zatrzymałam się na 14 sierpnia... matko... tak dawno! Chyba największym wydarzeniem następnych dni był Airbourne! Nie tak straszny jak w zeszłym roku, podobno, ale i tak wszystkim w kość dał. Nieustanne rozszyfrowywanie zamotanych zamówień w okienku, wiatr (który oczywiście zdmuchiwał wszystkie zamówienia, serwetki i pieprz w saszetkach [*]]]) i ryk towarzyszący przelotom samolotów, brak przerw na fajkę, oraz nieznośne poddenerwowanie Eddiego to tylko nieliczne rzeczy, dzięki którym z ulgą odetchnęłam w niedzielę w nocy, patrząc na fajerwerki na bandsdandzie i myśląc: 'Damn right, I'm comming back on New Years Eve :D!' Nawet w pewnym momencie niedzielnych (najcięższych) zmagań przyszedł mi z pomocą Ka$h, wyręczając będącą na przerwie Gosię. Tragiczny, no ale całkiem nieszkodliwy :P
Innym aspektem dosyć ważnym było kształtowanie się naszej cudownej grupy pierowych świrusów. Przez ostatnie 3 tygodnie niesamowicie zżyłyśmy się z naszymi mate'ami z pracy, nie tylko polskimi, ale też angielskimi. Ciągłe imprezy, wyjścia na poworkowe pinty, czy chociażby szlug breaki w pracy, to najzayebistsze momenty angielskiej przygody :)! Bez szaleństw się nie obyło. Skinny dipping w morzu, wyzywanie szefów od pachnących pricków na poairbournowym staff party, traffic kołny sprowadzane po pijaku do mieszkań (pozdro Trusty [*]!), czy obfitujące w zaskakujące informacje gry 'I have never...' to tylko niektóre z epickości, które zapisały się na kartach historii pogrubioną czcionką.
Pośród najlepszych imprez wymienić można na pewno pożegnalne BBQ u Pauli z okazji jej wyjazdu na wakacje. Jadłyśmy wormsy nasączone tequilą z Geezą (taką ksywką ochrzciła ją nasza 60-letnia supervisorka, która nie potrafiła poprawnie zawołać Gośki po 2 miesiącach wspólnej pracy [*]]]]). Oczywiście Tony obecny na imprezie zaopatrzył wszystkich w pożądane specyfiki, których ja tym razem również nie odmówiłam i chichrałam się jak poyebana jeszcze przez następne 4 godziny [*]]].
Inną godną uwagi imprezą było pożegnanie Krzysia i Moniczki. Namieszało się solidnie, nawiedzało się różne miejsca w ich mieszkaniu... nie wspominając już o tym iż Krzysiu noc wcześniej woził mnie i Gośkę wózkiem z Tesco po ulicach Eastbourne.
No i nasza pożegnalna impreza. Oczywiście Eda musiała zachować klamrę kompozycyjną w swojej przygodzie i jak przyjechała do Inglanda chora to i wyjechać też musi ;]. Zasmarkana DZIDA. No ale dzielnie się trzymałam, robiłam kanapki z Polisz bredem, które wszyscy rozchwytywali, dopóki nie postanowili dać mi kartki i misia pożegnalnego, które wywołały fontannę łez. Na szczęście szybko męskie ramiona moich Angoli uśmierzyły rozczulenie spowodowane zbyt dużą ilością spożytych trunków i leków. Niestety nie uśmierzyły już bólu żołądka, który prawdopodobnie nie polubił tej mieszanki i zmusił mnie do zakończenia imprezy ok. 0:00. LAAJF:(! Ale z tego co opowiadali, bawili się przednio i moja nieobecność nie przeszkodziła im w tym :)! Następny (ostatni dzień) był tragiczny. Tzn pod względem samopoczucia. Ale pod względem spędzenia go był świetny! Mogłam nareszcie połazić trochę po sklepach z Gosią gdyż już nie pracowałyśmy. W końcu wspólny dzień off xD!
Na szczęście już następnego dnia, w dniu wylotu, po katarze prawie nie było śladu. Mogłam całe swoje siły skupić na tym żeby dopiąć walizkę, co uwierzcie mi, było NIE LADA WYCZYNEM!! I tak musiałam wyrzucić parę rzeczy, które za Chiny mi się nigdzie nie zmieściły. Może jakiś bezdomny Istbornianin skorzysta xD. Od Boba kaucję pobrałyśmy, wykorzystałyśmy go też do podwózki na kałcz stejszyn i... pożegnałyśmy to co najlepsze w tym mieście ze łzami w oczach wiedząc, że nieprędko ponownie to zobaczymy...
Oczywiście nie mogło obyć się bez zjebanych akcji w naszym wykonie. Siedząc na lotnisku martwiłyśmy się o bagaż, czy przypadkiem nie jest za duży by wziąć go do środka. Wielce pomocna OBSŁUGA ŁIZERA (serdecznie pozdrawiam wypacykowanego fagaska obskoczonego przez 4 sikające na jego widok dupencje, dzięki którym miał problem ze skupieniem się na MOIM problemie ;]) stwierdziła, że najlepszą odpowiedzią na pytanie czy bagaż nie jest za duży, będzie: 'jeśli pani sądzi, że jest, proszę nadać do luku'. A więc po 3 próbach wyduszenia z nich czegokolwiek zapłaciłam horrendalną sumę należną za nadanie do luku po czym okazało się, że bagaż spokojnie mogę wziąć na pokład ;]. Miarka się przebrała. Po wszelkich odprawach, czekając już bezpośrednio na wejście do samolotu coś pękło. Cały żal z powodu odlotu i gorycz eksplodowały w postaci wodospadu łez. Tak, dokładnie- stałyśmy jak dwie sieroty pośród tłumu ludzi i ryczałyśmy jakby ktoś nam matki zadźgał (ODPUKAĆ!). I tak prawie do Katowic tylko, że już potem zabrakło mi sił aby ronić łzy. A tu kolejna atrakcja- nasz duży bagaż się zgubił. Mówię: 'Ku*wa no nie... no po prostu ku*wa no nie... BOŻE, CZY TY TO WIDZISZ?!' i lecę do biura obsługi. Pytanie, które rozluźniło trochę nasze skołatane nerwy to: 'Co charakterystycznego mogą Panie wskazać pośród zawartości?' No cóż... trochę dziwnych pamiątek się nazbierało na tych wyspach, wśród których wymienić można chociażby nadmuchiwany moro pistolet zabawkowy, czerwony krawat czy szampana (nie pytajcie...[*]). I tak oto, Gosia, która następnego dnia miała udać się do Krakowa, została bez żadnych ubrań i kosmetyków usłyszawszy tylko, że czas oczekiwania to nie mniej niż 2 tygodnie [*]]]. Jednak po dotarciu do domu Małgorzaty i prawie już szykując się do snu otrzymałam telefon od jakiegoś pseudointeligenta, który brzmiał jak typowy wieśmak i twierdził, że jego teściowa pomyliła swój bagaż z naszym i że jutro rano nam go przywiozą. Pomyliła bagaż. Nie dziwota, w końcu jaka to różnica- czarna torba, czy niebiesko-granatowa? ŻADNA [*]! Na szczęście następnego dnia bagaż cało i zdrowo został nam dostarczony i mogłyśmy spokojnie jechać do Krakowa.
Co mogę powiedzieć po ponad miesiącu bez Anglii? Cóż... jedno już napisałam- najlepsze wakacje mego życia. U mnie jest trochę inaczej niż u innych- tęsknota do pewnego momentu wzrasta wraz z ilością czasu, który upłynął. I tak też było. Momentami nie do zniesienia. Teraz już lepiej, jednak są chwile, w których miękko się robi na samą myśl o pewnych rzeczach. Ale polskie realia pozwoliły mi skutecznie zająć się czymś innym przez większość czasu- czy to poprawka, praktyki w szkole czy inne smutne wiadomości i wydarzenia. Pozytywem niewątpliwie jest to, że trzymam kontakt z tymi ludźmi. Praktycznie nie ma dnia żebym z kimś na fejsie nie pisała. Dobrze, że jest Gosia, z którą zawsze mogę się spotkać i powspominać. A na koniec coś o czym już napomknęłam na początku- tak jest, moi drodzy, odwiedzamy Eastbourne na Sylwestra :)! Będzie zapewne epicko znając tych wariatów [*]]]. Być może reaktywuję bloga na tamten okres. Łi łil sii. Tymczasem bywajcie! Dzięki za wspólną wakacyjną przygodę, JOŁ BYCZYZ :D!
Na koniec kilka zdjęć z ostatnich tygodni naszego pobytu i piosenka tematyczna do posłuchania w trakcie oglądania (ale obejrzyjcie też później teledysk, bo jest dobry ;)!):



Finisz jednego z airbournowych dni oczywiście w Boltons'ie :)!

I ostatni dzień Airbourne za nami :D!

Eastbourne Pier Staff party, yo bitch :D!

W Spoon'sie!

Wspomniane BBQ u Pauli

Pamiętna i pełna przygód noc Nikki'ego... :>

Krzyś i nasza przejażdżka w wózku <3

Moja ostatnia podróż do Brighton pozwoliła mi doświadczyć tak pięknego widoku- Eastbourne zanurzające się w nadciągającej znad morza mgle <3

Nasze pożegnalne party- tak bardzo się z Jaime'm lubimy :P 

Nasze wspaniałe pożegnalne kartki ze zdjęciami i wpisami <3

And hell yeah- We are ready for the afterglow :D!
Cheers!

środa, 14 sierpnia 2013

W ramach przeprosin za moje karygodne zaniedbanie przygotowałam widełobloga!
Bierzcie i oglądajcie to wszyscy!


A na koniec kilka fociaków z ubiegłego tygodnia :)!


Picie Guinness'a przez słomkę- podobno niedozwolone ;P 

W Cameo!

 Większość pracowników Pier'u na imprezie pożegnalnej Ale

Pożegnalna fotka z Alehandrem, który wraca do Hiszpanii :(


środa, 7 sierpnia 2013

Eda nadal doświadcza wielu nowych wrażeń. Począwszy od niezliczonych imprez w pobliskich klubach, przez pierwsze farbowanie odrostów, potrójne pocałunki (nie, nie ma videła- zaginęło w akcji), picie Guinessa przez słomkę, po próbowanie pierwszego cod roe, pineapple w panierce, pierwsze nocowanie na kanapie, kasy spot-on, i zapominanie się wyclock-outować z pracy. NIN nadal nie przyszedł. Długi jednak na szczęście pospłacane.
Wczoraj był w ogóle osom dzień. Poszłam rano zakupić w końcu, po miesiącu, płatki kosmetyczne, które tutaj funkcjonują chyba jedynie dla obcokrajowców, bo nie można ich nigdzie uświadczyć w rozsądnej cenie. A wczoraj pierwszy sukces: 1,39 funta - 200 płatków. W końcu po miesiącu mogłam zmyć makijaż xD! Wracając wstąpiłam do bookstora żeby zobaczyć ceny moich ukochanych książek. Niestety wszystkie ok, 6-7 funtów, ale mogłam przynajmniej pooglądać sobie co tam mają. I o mało co nie spóźniłam się do pracy. A skręcając w ostatnią uliczkę patrzę: mój boss, boss, BOSS idzie. Myślę: nie no jeszcze spóźniona nie jestem, poza tym chłop mnie nie zna wiec jebać go. A on mi kiwa na "cześć" :O... W ogóle bossy miały wczoraj dobry dzień. Ka$h pozwolił mi zabrać jedzenie z pracy, pochwalił mnie za spot-on kasy. Zayebiście ogólnie. Ale Tony dziś się zwija na wakacje :(... Na Sajprusie się wywczasuje przez 2 tygodnie. Ominie go Airbourne, które już za ok. 9 dni.
Dziś dej of co oznacza szoping! I kucie :(...

czwartek, 1 sierpnia 2013

Eda znów z cugu pracy, co ogromnie i niezmiernie ją cieszy! Chociaż dzisiejsze 27 stopni nie należało do najlepszych warunków, to i tak zdecydowanie lepiej czuję się mając robotę palącą się mi w rękach <3
A dodatkowo Ke$h oznajmił nam dziś, że w Chippi'em czekają na nas nasze długo wyczekiwane payslipy!

Sorted!

Wystarczy, że powiem, że za 1,5 tygodnia pracy zarobiłam 2 razy tyle ile przeciętny Polak zarabia miesięcznie <3! Bardzo dobry dzień po bardzo dobrej nocy! Oby podtrzymać tę passę!
Wczorajszy dzień off prezentował się mniej więcej tak:



 Mewa bez nogi :O Pewnie franca straciła jak biednym turystom robiła zamachy na fish & chips [*]

Stwierdziłam, że zacznę od najprzyjemniejszej lektury spośród spisu: tak na dobry początek ażeby się nie zrazić ;)
Gosia przychodząc z pracy powiedziała, że czeka nas urodzinowe BBQ ziomka z Pier'u na plaży, a więc zakupiwszy Lamb(o)r(g)ini udałyśmy się we wskazane miejsce. Po niezliczonych pocałunkach osób różnych płci, nauce angielskiego akcentu i slangu, obejrzeniu zajebistych cośrodowych fajerwerków, po raz pierwszy miałam okazję potańczyć w Atlantis- klubie znajdującym się na końcu Pier'u. Wrażenia prawie nieprzespanej nocy odzwierciedlają się w moim dzisiejszym zmęczeniu, a więc notka krótka i treściwa.
Na koniec napiszę tylko: nie-chcę-wracać-do-Polski, I don't care, I love it! Yo bitch!

środa, 31 lipca 2013

Dwa dni wolnego w pracy to zdecydowanie za długo. Podobnie jak tydzień bez apdejtowania bloga.
Dlatego dziś, jako że środa mym dniem oficjalnej wolności- piszę pościka.
Inglandowo ma się w porządeczku. Brajton było piękne- cudna pogoda, zdążyłam idealnie na interwjuł, pozwiedzałam troszku i pojechałam z powrotem cudownym dabel dekerem do Eastbourne. Co tam, że pomyliłam trochę busy i musiałam się przesiadać xD Było fajniutko!

Bilet autobusowy- dniówka

Widok na Nadbrzeże Eastbourne z Double Dackera 


Royal Pavillon w Brighton

 Chillout przed Jubilee Library

 Uliczki Brighton

 Clock Tower

Nieopodal Churchill Square Shopping Centre

 Pozostałości West Pier

 Z widokiem na Brighton Pier (dwa razy większy i bardziej rozwinięty niż w Eastbourne)

 Widok na Brighton z wyebanego pier'u

 Klify z Double Decker'a w drodze powrotnej

Like a boss :D!

Praca jest w pytkę! Stary chłop Eddie rozśmiesza nas równo. Przyniósł mi nawet raz truskawki do pracy i doładował telefon za free <3.

Ciężka praca Polaczków w Inglandzie [*]

Niestety wypłaty dalej nie widziałyśmy na oczy [*]]]. Bo NINu nie ma i przyjdzie do 2 tygodni (mój. O Gosi to lepiej nie wspominać, bo jeszcze nawet nie miała interwjuła lol). A bez niego ni uja- taka polityka firmy i nie zrobisz nic. Jednak po odpowiednich zabiegach motywacyjnych ("to już nie chodzi o to, że pracujemy za darmo, ale nie mamy na przeżycie, wyrzucą nas z mieszkania jak nie zapłacimy czynszu..." <łzy w oczach>) otrzymałyśmy niewielką pożyczkę na przeżycie kolejnego tygodnia. I przeżycie piątkowych urodzin Tony'ego. Sprezentowane mu cygaretki i polskie piwa opakowane w gustowne gazety ucieszyły go niezmiernie. Tak bardzo, że aż zbukał się jak świnia lądując we wszystkich pobliskich rowach[*]]].

Solenizant i jego 'prezenty' ;) Jeszcze w miarę trzeźwy xD

Przedwczoraj zaprosiliśmy Polaczków do siebie na małe piwkowanie. Przybyli też nowi, którzy także będą pracować na Pierze, ale ich NINy będą dopiero w sierpniu... ups [*]. Przy okazji dziewczyny postanowiły pożyczyć od Ale piwa i przy tym incydencie odkryłyśmy prawdziwą naturę naszych Hiszpanów.

 Czyż nie jest słitaśny <3?

Piwa to nie jedyny polski specjał królujący na półkach lodówek Hiszpanów [*]

Wczoraj pierwszy cały dzień ohydnej pogody. Zostałam odesłana na przymusowe wolne. A że dziś też mam wolne (ustawowe) to nudzę się przeokropnie. Nie wspominając o tym, że straciłam jakieś 150 zeta:/ Idę za chwilę na plażę i na darmowy obiad do Chippiego gdyż dzisiejsza pogoda jest już lepsza.

wtorek, 23 lipca 2013

Cebulaczki mają się bardzo dobrze w Inglandzie! Dlaczego:
- pracując w Chippy'em mamy za darmo obiady- fish & chips, a jak się ładnie uśmiechniemy to również chicken nuggets, scampies i inne rarytaski. Ponadto nielimitowana kawa, herbata, sprajty, kole i inne drinki- raj!

Zarobaski w 'seksownych' czapeczkach :D

Nasz cebulacki obiad uratowany przed wyrzuceniem w pracy

- ekipa fenomenalna- fajka przed pracą obowiązkowo, w trakcie również
- sąsiedztwo wyborne: Polaczki z Pevensey też na Piera przyszły do pracy- a nawet w sobotę zaliczyły już przedwstępną imprezę z moim fjucza hazbend, Tony'm. Oczywiście przyniósł to co miał przynieść :D

Polaczki imprezują- polisz vodka lała się strumieniami <3

- ruski sklep serwuje nam polskie jedzenie w podobnej cenie co angielskie więc wiadomo co wybieramy. Ponadto mamy ruskie fajuszki- moje ulubione LMy niebieskie za 3 funty <3
- angielski na poziomie edwanst ćwiczymy na każdym kroku i cały czas słyszymy, że jesteśmy zayebiste. No chyba, że ktoś mówi za cicho i "za bardzo" po angielsku...;>

Ogólnie jest osom. Primark jest najlepszym sklepem ever. Tylko czekamy na naszą pierwszą wypłatę <3
W środe mój pierwszy dej off, więc jadę na intervjuła do Brighton i pozwiedzam troszeczkę. Będą zdjęcia :D
Tymczasem żegnam państwa w stylu angielskich nastolatków: 'lol xx' (serio tak piszą [*]).

czwartek, 18 lipca 2013

Eda sprzedaje kendis :D!
Angielskie pieniądze rozpoznaję już po kształcie i wielkości <3. Umiem w końcu (po jakichś 30 próbach xD) robić lody, które baj de łej mają jakieś 6 określeń w j. angielskim. Gdyby tylko maszyna nie pracowała tak głośno to może nie musiałabym po 3 razy prosić Angoli o powtórzenie zamówienia i na pewno nie pomyliłabym "price" z "surprise"... [*]. Tony (mój mentor, który uwielbia palić wiele różnych rzeczy i zamierza przynieść na jakąś wspólną imprezę) to chyba najzabawniejszy kolo pod Słońcem, który tuczy mnie czym wlezie- czy to donatkami czy ajskrimikami. Ślub już niedługo xD!
Apdejt: bank jednak pobrał opłatę za wypłatę w obcej walucie... nie, nie powiem ile, bo nie jestem w stanie patrzeć na te liczby na skrinie.
Wczoraj się nayebaam. Z nowoprzybyłymi polakami. Oni mają jeszcze polskie papierosy i jedzenie <3! I polski akcent ;)
Pizza i kurczak piri piri z Ajslanda epruwd :)!
Martyna Gie narzeka na zbyt długie posty. Zatem: Żyjemy. Stop. Pracujemy. Stop. Pozdrawiamy. Stop.

wtorek, 16 lipca 2013

- What can we do now? Don't go to sleep!
- Maybe w'll go to the beach to see the sun rising?
- Noooo... everybody goes to the beach right now, it's cliché.

Mniej więcej taki dialog przebudził mnie nad ranem gdy próbowałam wyspać się przed zapierdzielem w Hiltoniku. Tak, współlokatorzy powrócili z opijania urodzin Alejandra [*]

W pracy było w porządku. Pierwszy dzień w pełni samodzielnej pracy oceniam na 4.5 (zawsze może być lepiej c'nie ;P?). Jutro piiiir :D!
Po powrocie przywitał mnie zhangołwerowany Alejandro, który szybko powrócił do swej jamy gdyż słońce świeciło zbyt jasno, a woda na herbatę gotowała się zbyt głośno. Gosia... ach Gosia i jej wczorajsze zaprzepaszczone szanse letnich romansów... GUPIA;P!!! Ale za to w pracy była dziś niezłą działaczką (bo najlepiej pracuje się mając hangover) :)
Bardzo nie podoba mi się fakt zaprzepaszczenia niezłych bansów i wakacyjnych wygłupów. Wszystko przez hałskipingowy dżob! "Ale nadrobię, nadrobię" (pozdro Biru!). Jeszcze czwartek i w pełni będę mogła cieszyć się pracą tylko na molo :D. Poza tym 50 złotych w kieszeni! Bo tyle mniej więcej każda z dziewczyn wczoraj utopiła ;P
Obiad potężny i pełny składników odżywczych: TOSTY z twarożkiem [*]]]
Moje życie w Inglandzie (anlajk Gosia's...;>) przybrało w miarę normalny tok. Na pewno normalniejszy niż na studiach. Ale może to lepiej, bo kiedyś trzeba odpocząć... Żartowałam :D!



poniedziałek, 15 lipca 2013

Wczoraj nie było notki. Wiem. Nie przepraszam. Ludzie sukcesu nie mają czasu na notki. Wczoraj byłam człowiekiem sukcesu. Dziś jestem człowiekiem wrakiem, więc piszę. Hilton mnie wykończy. Na szczęście pracuję tam jutro ostatni dzień. Nie dlatego, że ciężko, bo zawsze chciałam mieć w sobie coś z kulturysty. Nie, nie. Po prostu Kesz nas dziś przyjął :D.
Ale czego się Eda nauczyła przez te trzy dni:
-Angole nie zostawiają napiwków w hotelu.
-duvet to też poszwa na kołdrę
-pół godziny to NIEWYSTARCZAJĄCY czas na umycie prysznica, kibla, naczyń, luster, podłóg, poodkurzanie i przebranie 3 łóżek
-robić łabądki z ręczników <3

Moje pierwsze łabądki

Przyszedł czas zapłaty za 2 tydzień mieszkania. Wypłaciłam z polskiego konta. Dobra wiadomość: nie było prowizji za wypłatę. Zła wiadomość- policzyło według kursu wyższego o 40 gr... Jak żyć?!
Hamburgery z Icelandu oceniam na 4,5. Słit & sałer cziken łyf rajz: 4,0. I tak lepsze noty niż moje niektóre na studiach.
Alejandro ma jutro bersdej, a dziś robi bibę. Napiję się Lecha, którego dawno nie miałam w ustach. Nie ma to jak pojechać do Anglii żeby napić się polskiego piwa. W ogóle w Anglii polskie piwa są jednymi z najtańszych. Alejandro namiętnie sączy Lesia, mówiąc, że za tą cenę zawiera rozsądny procent alkoholu w sobie. Zatem postanawiamy zrobić nu bersdej kejk z samych Leszków. Po cichu liczymy, że nas nimi obczęstuje xD
Wczoraj w ogóle wyszłyśmy sobie wieczorem na plażę, bo było bardzo ciepło i rozmawiałyśmy o naszych życiowych romansach i erotycznych ekscesach. Okazało się, że wg rachunków niektóre osoby są bardziej bi niż strejt. Nevymajnd. Po powrocie na mieszkanie zostałyśmy poczęstowane splifem i hiszpańską kiełbasą. Wysłuchałyśmy także opowieści o hiszpańskich i włoskich weselach, nauczyłyśmy się przeklinać po włosku, a naszych obcokrajowców nauczyłyśmy pięknego polskiego słowa 'spierd**aj'. Dowiedziałyśmy się też, że Alejandro niedługo jedzie odwiedzić kolegę w Polsce i że kolega ten mieszka w fajnym mieście niedaleko Katowic- Wrocławiu [*]]]. Tej nocy (anlajk priwjus łan) na szczęście nie musiałyśmy słuchać dyskoteki Polaków z zaściany, którzy z zamiłowaniem zdzierali gardła przy akompaniamencie Adele.

W drodze na bicz!

sobota, 13 lipca 2013

Mam pracę. Hiltoning mode: on. Kesz chyba nadal na nas czeka. Może da jeszcze jakieś dodatkowe godziny. Tymczasowo pracuję z inną Polką i jest bardzo sympatycznie. Ale minus to wypłata miesięczna, więc najbliższe zasilenie mojego już ubogiego funduszu (po ciastkach i Lambordżini, stan to 14 funtów) dopiero za niecały miesiąc :O...
Listy przyszły. Co najlepsze, Gosia ma misspelt imię:


Dziś burżuazja, bo jest co świętować :D! Jest trunek, są ciastka, jest ketchup, jest HERBATA- jest osom!!! Gastrofaza trwa. Ja jadę na tostach (nabierają nowego smaku z keczupem na wierzchu :D), natomiast 'Malgorvota' kupiła sobie pizzę. Piekła ją początkowo jakieś 20 minut po czym stwierdziła, że piekarnik jast słabo nagrzany i przekręciła na inny tryb. Po kolejnych dziesięciu minutach [*]]]:



Kolejny zakup fajek; droższe niż poprzednio [*].
Liczba pająków w łazience: 3 (w tym jedne zwłoki). Gosia killerem <3
Robi się ciepło, więc jutro, jako, że niedziela, chyba wykombinujemy jakiś wieczorny trip :)
Bywajcie tam w Polszy, moi drodzy :)!
Poszukiwania pracy trwają. List nie przyszedł. Polskie kabanosy i salami zjedzone. Herbaty nadal nie zakupiłyśmy. Papierosy: 3 (i to Gosi). Dziś zadzwonił telefon z Hiltona, który Hiltonem nie jest xD Jutro rozmowa o 9:30. Ciekawe czy zatrudnią bez NINu xD. Oprócz porannej wojaży do odległego Tesco (gdzie dowiedziałyśmy się, że i tak jeszcze raz musimy aplikować internetowo) siedzimy w domu. Pogoda pogorszyła się nieznacznie. Złapała mnie gastrofaza i zjadłam dziś 5 tostów zamiast dwóch. Zastanawiamy się jak opłacimy mieszkanie na następny tydzień i stwierdziłyśmy, że wypłacimy sobie z konta w funtach i tu pytanie do czytelników: jaka prowizja czeka mnie w Getinbanku? Bo nie umiem się doczytać w internecie. Jeśli ktoś ma jakieś pojęcie to proszę pisać- można na fejsie xD.
Apdejt co do wczoraj: "Ten przystojny" przyszedł z dziewczyną :O. Nie wiadomo czy to jego stała czy jakiś buti kol, ale chuda, z diastemą, no i zagraniczność wyczuwam. Jakaś słowianka sądząc po jej twardym: "najs tu mit ju". Została około 15 godzin na mieszkaniu.
Lambordżini dziś wozi się tylko Klaudia gdyż nas już nie stać. Ale zaczniemy zarabiać kokosy to od razu z kawiorem sobie kupimy.
Kesz Mani jeszcze na nas czeka i ma wolne do poniedziałku, więc jest szansa, że miejsce dla nas jeszcze jest :D
Apdejt z ostatniej chwili: Klaudia zrobiła nam naszą ulubioną kolację: guess what :D!

czwartek, 11 lipca 2013

Jedzenie z Polszy się kończy... Żeby nie siedzieć w domu i nie myśleć o tym smutnym fakcie, postanowiłyśmy wykorzystać dni wolne, gdyż jesteśmy pewne, że jak już dostaniemy (a dostaniemy i już!) pracę to będzie trzeba zapierdzielać jak wściekłe woły 24/7 żeby było za co kupić ROLEKSY. Mimo początkowo niezachęcającej pogody udałyśmy się na Biczi Hed! Drukując po drodze CeFałki i roznosząc po nielicznych miejscach, do których jeszcze nie zaglądałyśmy, udałyśmy się w fascynującą podróż przez piękne angielskie osiedla zabierając ze sobą jedynie Snickersy w ilości 2 (słownie: dwa). Wymęczyłyśmy się bardzo, ale czegóż się nie robi dla lansu :D! Wygłodniałe powróciłyśmy do mieszkania, kupując Lambordżini, kawę i mleko. Herbaty nie, bo była za droga. Jest jeszcze resztka wody na mieszkaniu to dopijemy. Obiad obfity- dwie kromki z serem ala Hochland, 4 plasterkami salami i 1 kabanosem dla każdej z nas (BURŻUAZJA!!!). Przeprowadziłam także rozmowę z rodzinką na Skajpaju. Jedyne o czym mówił Dżozef to upoważnienie do podpisania jakichś papierów dla mnie, które muszę mu koniecznie przesłać, a brat postanowił skonsumować na moich oczach wypaśną tortillę. Nie ma to jak stęskniona rodzina- wsparcie i empatia w każdej chwili. Kolacja: Lambordżini <3

Dziwne rzeczy w Anglii ciąg dalszy:
- przejście dla pieszych. Ogólnie to nadmienić należy, że przechodzi się praktycznie bez żadnych zasad. Można nawet ciachnąć skrzyżowanie na czteropasmówce po przekątnej. A jeśli już są światła to nie patrzysz przed siebie, no bo po co. Sygnalizatory znajdziesz po swojej lewej/prawej -> fotoł
- rondo, a raczej biała kropka i strzałki wokół niej. Przejazd na przełaj -> fotoł

Krótko, zwięźle i na temat, bo mam dla Was sporą porcję zdjęć z Beachy Head, jako że wczoraj nie było nic.

Czekamy na list...
 Our Lady of Ransom Church




























Przejście dla pieszych



Rondo [*]